23.07.2014
70. rocznica likwidacji obozu koncentracyjnego na Majdanku
22 lipca 1944 roku nastąpiła ostateczna likwidacja obozu koncentracyjnego na Majdanku. „Od tych wydarzeń mija właśnie 70 lat. To długi czas. Na szczęście żyją jeszcze ci, którzy mogą dać świadectwo o tym, co działo się na pobliskich polach więźniarskich i w położonych kilkanaście metrów stąd rowach egzekucyjnych" – mówił dyrektor Tomasz Kranz.
Podczas uroczystości, które zgromadziły m.in. osoby więzione na Majdanku, ambasadorów, przedstawicieli władz państwowych, wojewódzkich i samorządowych Lubelszczyzny, usłyszeć można było przesłania byłych więźniów. Ich autorami byli Zdzisław Badio, Danuta Brzosko-Mędryk oraz Tamara Pawłowa Siermażko-Tokariewa (teksty poniżej).
W imieniu wojewody lubelskiego Wojciecha Wilka list odczytał wicewojewoda Marian Starownik. W intencji pomordowanych na Majdanku modlili się: biskup pomocniczy lubelski Mieczysław Cisło, przewodniczący Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Lublinie Roman Litman, prawosławny duchowny ks. Marek Waszczuk oraz proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Lublinie ks. Grzegorz Brudny. Złożono także wieńce i kwiaty.
Następnie uczestnicy ceremonii przeszli do baraku 62, gdzie otwarta została nowa wystawa historyczna PMM zatytułowana „Więźniowie Majdanka”.
Obchody zakończył koncert dedykowany pamięci więźniów obozu na Majdanku i Zamku Lubelskiego zorganizowany przez Muzeum Lubelskie i Państwowe Muzeum na Majdanku.
Przesłanie byłych więźniów obozu koncentracyjnego na Majdanku:
W obozie na Majdanku przebywałem od września do grudnia 1942 r. Byłem naocznym świadkiem wielu tragicznych wydarzeń, przeżyłem koszmar tamtych dni. W 1939 r. ukończyłem szkołę podstawową, byłem harcerzem – uczono mnie przyjaznego współżycia z ludźmi, udzielania pomocy słabszym i optymistycznego patrzenia na świat. Obóz był zaprzeczeniem tych zasad. Mnie i wielu innych mieszkańców mojej rodzinnej wsi Krupiec aresztowano w czasie łapanki i umieszczono w więzieniu w Krasnymstawie. Po kilku dniach wywieziono nas do Lublina i osadzono w obozie na Majdanku. Tu przebrano nas w pasiaki i pozbawiono nazwisk zastępując je numerami. Pamiętam swój – naszyty na bluzie i spodniach: 16291.
Naszą grupę ulokowano na 1 polu w baraku nr 14. Byli tam Żydzi ze Słowacji, Polacy, Rosjanie. Nadzorowali nas blockführer (SS-man) oraz więźniowie funkcyjni – blokowy i blockschreiber – pisarz blokowy. Brakowało wszystkiego: wody, sienników na pryczach, piecyków do ogrzewania baraków, naczyń na posiłki. Ciężka praca, niedostateczne wyżywienie, ciasnota, robactwo, brak możliwości umycia się i zmiany odzieży powodowały choroby, szybką utratę sił i rozstrój nerwowy. W krótkim czasie kilku moich przyjaciół aresztowanych razem ze mną już nie żyło. Jeden zmarł w wyniku pobicia, drugi zachorował i zgłosił się do szpitala, skąd został zabrany do komory gazowej. Śmiertelność wśród więźniów była duża. Każdego ranka wynoszono na apel tych, którzy zmarli w nocy. Ich ciała spalano w krematorium, albo wywożono w tym celu do lasu w Krępcu.
Pracowałem w wielu komandach przy różnych pracach, brakowało mi sił. Szczęście uśmiechnęło się do mnie. Dostałem się do pracy w stołówce dla SS-manów i litewskich wartowników. Szybko odzyskałem siły i lepiej poznałem życie obozowe. Po pewnym czasie całe nasze komando zostało wyrzucone z tej pracy z powodu ucieczki jednego spośród nas. Wróciłem więc do egzystencji zwykłego więźnia.
Pewnego wieczoru zostałem pobity przez więźnia funkcyjnego za próbę przemycenia ziemniaka na pole obozowe. Obrażenia, które mi zadał były na tyle poważne, że następnego dnia bez problemów dostałem się do obozowego szpitala. Pozostawałem tam przez około dwa tygodnie. Opiekowali się nami lekarze - więźniowie, którzy pomimo braku lekarstw starali się pomagać chorym. Po opuszczeniu szpitala wróciłem na przepełnione w owym czasie pole 3. W grudniu 1942 r. na porannym apelu wyczytano mój numer i polecono bym zgłosił się do kancelarii 3 pola. Tam Feldführer poinformował mnie, że będę zwolniony z obozu. Otrzymałem odpowiedni dokument, zwrócono mi moje cywilne ubranie i wyprowadzono za bramę obozową – byłem wolny.
W ciągu kilku miesięcy uwięzienia w obozie przekonałem się, że głód to choroba, którą trzeba leczyć. Nieleczona powoduje śmierć. W obozie człowiek nie był osobą tylko przedmiotem, nie miał żadnych praw tylko obowiązki. Ludzie tracili poczucie godności, walczyli o przetrwanie. Miejsce, w którym jesteśmy jest świadectwem tamtych wydarzeń, a my – byli więźniowie ich świadkami. Młodzi ludzie mają możliwość poznania tragicznej historii okresu wojny i wyciągnięcia wniosków – by się to nie powtórzyło.
Pozwolę sobie zacytować Ojca Świętego, Jana Pawła II, który modlił się na Majdanku w czerwcu 1987 r. „Nie przestańcie być świadkami tamtych braci i sióstr, którzy tutaj zostawili swoje szczątki doczesne, nie przestawajcie być przestrogą jak tu jest napisane na Mauzoleum. Przestroga dla wszystkich pokoleń, które po was przychodzą, bo jesteście naznaczeni stygmatem straszliwego doświadczenia ludów. Człowiek dla człowieka winien być bratem, a nie katem.
Zdzisław Badio, były więzień Majdanka (od września do grudnia 1942 roku)
Jak mierzyć upływ czasu w obozie koncentracyjnym? Latami? Miesiącami? Tygodniami? Przecież żadna minuta nie była równa minucie następnej! Inaczej przeżywał ją więzień skostniały z zimna, inaczej pracujący w skwarze lipcowego południa, dłużyła się czekającemu na miskę lurowatej zupy, ale mijała błyskawicznie, gdy była skradzioną drzemką. Obozowy czas odbierał inaczej mężczyzna, inaczej kobieta i dziecko – chociaż byli w tym samym obozie na sąsiednich polach. Różniły się też dni mijające od transportu z więzienia na Majdanek czy wyrwania z chaty rodzinnej, mimo że tęsknota za wolnością była jednakowa.
Dla wielu więźniów Majdanka wolność była tuż za „dużą postenkettą”, we wsi Dziesiąta z przemykającymi ostatnimi jej mieszkańcami. Dla innych wolność wydawała się nieosiągalna. W czterdziestym trzecim roku kobietom stojącym na podwyższonym terenie piątego pola wydawało się, że wystarczy pomachać łopatą, by ludziom z wolności poruszyć serca. Mruganie karbidowych lampek w oknach chałup odbierały jako znak przyjaźni. Tak jak nieliczne psie poszczekiwania – inne od wkrótce poznanych warknięć niemieckich wilczurów. Łącznością były też chrzęsty kolejowego żelastwa z lubelskiego dworca i… niebo… Ile wtedy było wschodów i zachodów słońca nad Lublinem? Nie zliczysz… Wchłaniało się tamte zarysy dachów kolorowych w blaskach poranków lub ginących wszarzyźnie jesiennych deszczy, w wiosennych oparach mgły. Ile marzeń i miłości przebijało obozowe druty, a i łez nikt nie zliczy. Obraz lubelskiego przedmieścia, bardziej wymyślony niż realny, pobudzał do refleksji, do nawiązywania obozowych znajomości, do rozmów o tym, co minęło.
Dorośli umieli dopasować się do realiów doczesnego życia, do omijania nakazów i zakazów, do łączenia we wspólnoty. Ale nie dzieci. Stojące na apelach, zagubione wśród dorosłych coraz rzadziej płakały, jakby im zabrakło łez. Dzieci tęskniące do matczynego ciepła, do silnych ojcowskich ramion, tęskniły do swoich szmacianych lalek i drewnianych koników. Dzieci na Majdanku przywiezione tuż zza gminnej granicy lub z innego kraju jednakowo umierały wyczerpane głodem, chorobami, tęsknotą, co zżerała ich serca. Dzieci żydowskie ginęły śmiercią gwałtowną nieznając słowa śmierć. Dla nich zarezerwowanym słowem było słowo: selekcja.
Powiedzcie, jakimi słowami mamy wam opisać tamten czas, jakie imiona przywołać, jakie narody wymieniać? Czy mamy z waszej i naszej pamięci wymazać tamte ofiary i tamtych bohaterów?
My, świadkowie, wciąż nosimy złożone im przyrzeczenie: nie zapomnimy. Przekazujemy wam ich zamknięte w kadrze postacie, twarze, spojrzenia. Prosimy: pamiętajcie, oni mieli swoje rodziny, marzenia, ale ich przyszłość zniszczyła nienawiść. Prosimy: zapamiętajcie pięć, dziesięć spojrzeń, bo każde z nich jest już historią.
Matyldo Woliniewska, nasza obozowa guru, mówiłaś, że dopóki myśl wolna, nie jesteśmy niewolnicami. Gdy byłyśmy głodne, przypominałaś, że chleb, chociaż jest podzielny – nie jest obdzielny, ale słowem, chociaż niepodzielnym, można obdzielić tysiące. I stało się twoje słowo: wymyśliłaś Radio Majdanek i buchenwaldzko-lipskie koncerty niosące wiarę w przetrwanie.
Bohaterko Wando Ossowska, niestrudzona doktor Stefanio Perzanowska, Wiesiu Grzegorzewska, Alinko Paradowska, Dziewczęta z Pawiaka – dziękujemy wam za przykłady odwagi, patriotyzmu, za przyjaźnie, za to, że byłyście obok nas i dla nas.
Heluniu Kurcyuszowa, opiekunko białoruskich dzieci, rysowniczko ich portrecików. Zosiu Leśniak, Malinko Bielicka, Dziewczęta z Kielc, Radomia, Lwowa i Piotrkowa – pamiętamy o was.
Dwadzieścia powojennych lata omijałam Majdanek, chociaż nie zrywałam obozowych więzi. Dwadzieścia lat walczyłam z nocnymi majakami, chociaż już w pierwszym roku powrotu na wolność spisałam wspomnienia, by do nich nie wracać. Wróciłam. Wróciłam do przeklętej ziemi, na której zrodziły się przyjaźnie. Wróciłam do miasta, którego mieszkańcy dzielili się z nami chlebem, słowem i sercem. Nieznani nieznanym składali dary największe – dary życia. Do ciebie wróciłam Ciotko Antonino Grygowa z mężem, panem Franciszkiem i wspaniałymi córkami Zofią, Anną i Wandą, do Ciebie Mateczko Saturnino Malmowa, Lucynko Werewska, Kaziu, Janko, Pani Anno. Niech grypsy od was zmienią się w kwiaty pamięci. I do was Młodzi Lublinianie, bo dzięki waszym matkom, ojcom i dziadkom, mówiąc Majdanek widzę Lublin, miasto kultury i przyjaźni.
Wam, Pracownicy Muzeum na Majdanku, najdawniejsi i obecni, dziękuję za przedłużanie pamięci o bezimiennych ofiarach nieludzkich czasów.
Warszawa, 18 lipca 2014 r.
Danuta Brzosko-Mędryk, była więźniarka Majdanka (od stycznia 1943 do kwietnia 1944 roku)
Bardzo dziękuję za zaproszenie na ceremonię z okazji 70. rocznicy likwidacji obozu koncentracyjnego na Majdanku. Z wielkim żalem muszę poinformować, że niestety nie mogę przyjechać ze względu na stan zdrowia. Bardzo, bardzo żałuję, ponieważ chciałabym jeszcze raz wyrazić ogromną wdzięczność, nasze gorące uczucia Państwu i za Państwa pośrednictwem - wszystkim byłym pracownikom Muzeum, polskiemu rządowi, mieszkańcom Lublina i wszystkim dobrym ludziom za Wasze zaangażowanie i trud, które wkładacie na przestrzeni wszystkich tych lat dla upamiętnienia bestialsko zamęczonych i zabitych, zaszczutych obozowymi psami, spalonych żywcem.
Mój ojciec, Siermiażko Paweł Andrejewicz i brat – Siermiażko Eugeniusz Pawłowicz też znaleźli się wśród tysięcy ofiar tej fabryki śmierci. Ja, moja mama i młodsza siostra cudem przeżyłyśmy, lecz do dzisiaj dożyłam tylko ja.
Dlatego czuję się w obowiązku w imieniu wszystkich, którzy zginęli i tych nielicznych, którzy jeszcze żyją, ale nie mogą przyjechać na ceremonię, złożyć Wam ukłony za to, że chronicie ten kawałek świętej ziemi obmytej krwią, pamiętającej cierpienie i nieludzkie męki. Niech pamięć żyje w sercach ocalałych, niepokoi ich umysły i skłania, aby żyć tak, aby ten koszmar nigdy więcej się nie powtórzył, aby można było żyć w pokoju i spokoju, aby żadni faszyści nie podpalili naszej ziemi, naszej duszy i godności ludzkiej.
Siermażko-Tokariewa Tamara Pawłowa, była więźniarka Majdanka (od marca 1943 do marca 1944 roku)