03.06.2020
"Świadectwa zagłady" - naparstki
Naparstki
W kwietniu lub w maju 1942 r. osobiście widziałem na stacji w Długim Kącie, jak poza rozkładem jazdy z kierunku Lublina przybył pociąg osobowy i zatrzymał się na miejscu, by przepuścić niemiecki Urlaubzug jadący w przeciwną stronę. Z pociągu tego nikt nie wysiadał, ani nikt nie wsiadał, tylko kilku strażników niemieckich uzbrojonych w karabiny zeskoczyło ze stopni przy drzwiach wagonów i przechadzało się po peronie. Stojąc na rampie, dosłownie kilka metrów od wagonu osobowego i na wysokości otwartych w nim okien, zauważyłem wyglądających na zewnątrz elegancko ubranych starszych ludzi o typowo semickich rysach, a jeden z nich sam nawiązał rozmowę ze mną pytając po francusku: „Daleko jeszcze stąd do Bełżca?” Ponieważ kilka lat przed wojna przebywałem dłuższy czas w Paryżu i dobrze władałem językiem francuskim, więc w tym języku odpowiedziałem, że za jakieś pół godziny będzie na miejscu, ale że z tego powodu nie ma co się cieszyć, bo przecież jadą na śmierć. Mój rozmówca był wręcz oburzony tym co mówię: „Ależ proszę pana, co pan opowiada? My przecież jedziemy z Amsterdamu tam do pracy i tak nas zapewniano. Są tu wśród nas sami fachowcy z maszynami i narzędziami – ja jestem krawcem, są wśród nas szewcy, jubilerzy, optycy i inni. Tam w Bełżcu mamy bezpiecznie przecież przeżyć całą wojnę.” Podczas tej rozmowy, przy oknie mego interlokutora (rozmówcy) zaczęli gromadzić się inni podobni mu podróżni, dopytywali o szczegóły podróży, także nie dowierzali moim ostrzeżeniom, narastał gwar i rejwach. Widząc, że dalsza rozmowa nie ma najmniejszego sensu i że nawet inteligentni Żydzi całkowicie uwierzyli propagandzie niemieckiej, odszedłem dalej od rampy na plac, tym bardziej, że jeden z niemieckich żandarmów zaczął się interesować nagłym gwarem, jakim skutkowała rozmowa.
Relacja nr 8 ze zbiorów Muzeum i Miejsca Pamięci w Bełżcu